wtorek, 1 listopada 2011

POWRÓT Z MATRIXA DO DOMU



Kiedy byłam dzieckiem przeżyłam doświadczenie, które było zachwycające, lecz którego sens zaczęłam rozumieć po wielu, wielu latach. Pisałam o tym już kiedyś. Siedziałam sama w domu przy świeczce. I nie wiem jakim cudem wyleciałam ze swojego ciała. Widziałam siebie siedzącą na podłodze, widziałam dach domu, widziałam przestrzeń kosmosu i przeleciałam granicę rozdzielenia światła i ciemności... i znalazłam się w przestrzeni, gdzie nie było ani ciepła ani zimna, ani światła ani ciemności, ani dobra ani zła...

Byłam TAM najmniejszą z możliwych drobinek. Otaczał mnie olbrzymi wszechświat, nieskończony... A jednak ten cały, nieskończony wszechświat zawierał się jednocześnie we mnie, najmniejszej z możliwych drobinek. Czułam to, wiedziałam to. Byłam w DOMU. Jakiś czas temu w czasie medytacji znów TAM wróciłam. I przypomniałam sobie. Dlatego dla mnie istnieją różne światy. Jest ich wiele. Pochodzę z różnych stron wszechświata, ale to już nieistotne. W tym tutaj świecie teraz jestem przede wszystkim. W tym tutaj świecie istnieje "dobro" i "zło", ale wiem też, że nie na całej Ziemi istnieje jeden jedyny Bóg i szatan. Istnieje wiele bogów i bogiń "dobrych" i "złych".


Religie. Są różne religie. Niektóre - tak to widzę - są systemami stworzonymi do kontrolowania człowieka, inne wręcz odwrotnie, zostały stworzone po to, by człowiek mógł przypominać sobie po co tu - na Ziemi jest, skąd pochodzi i jak może się rozwijać, w tym duchowo również, jeśli nie przede wszystkim. (A rozwój duchowy wspierają również nauki Chrystusa tego "chrześcijańskiego"). Wszystkim jednak można zamanipulować - wrzucić w odpowiedni kontekst i w ten sposób tworzy się różne historie i różne interpretacje - historie tych historii.


To, że istnieje pewne podobieństwo między różnymi bogami i boginiami to dla mnie oczywiste. Wszyscy jesteśmy "dziećmi bogów". Być może różnych bogów i dlatego jako ludzkość wciąż ze sobą walczymy. "Wprowadzenie wybranych jednostek w „sekrety bogów" wyznaczyło początek kapłaństwa - zapoczątkowało rody pośredników między bogami a ludźmi, zrodziło pokolenia osób przekazujących boskie słowa śmiertelnikom. " 
I tak przez wieki, przez tysiąclecia. Nadal bez zmian. No chyba że z małymi modyfikacjami. Niezły program, co nie? 

"Wyrocznie - interpretacje boskich wypowiedzi - łączono z obserwacją niebios, gdzie szukano znaków wróżebnych. A gdy ludzkość w coraz większym stopniu wciągana była w konflikty bogów, co zmuszało ludzi do opowiadania się po którejś ze stron - swoją rolę zaczęły odgrywać proroctwa."  *)
Czyli zapowiedzi zmian... pojawiających się cyklicznie... Proroctwa utrzymywały 

A TAM nie było ani boga, ani bogiń, ani bogów, ani szatana ani... Była całkowita jednia, w małej drobince i wokół niej. I całkowita harmonia. Była tam cisza, a w niej wszystkie symfonie świata. I pustka i pełnia. I bezczas, a w nim wszystkie możliwe czasy... Nie umiem inaczej tego opisać.


Jesteśmy Jednią, ale nie na poziomie świata fizycznego. Na poziomie świata fizycznego wciąż jesteśmy indywidualnymi osobami. Taka pokutuje świadomość. Dlatego Ci, którzy uznają się za niemalże "pomazańców bożych" mogą traktować cały zbiór induwidualnych bytów jak "ciemną masę". A jest to możliwe dzięki stosowanym przez owych "pomazańców" manipulacjom naszymi wybujałymi "ja" (EGO) i naszymi pragnieniami, naszą pożądliwością i naszymi oczekiwaniami. Co w tej sytuacji robię? Działam: odkrywam i przypominam sobie dar harmonizowania w sobie przeciwieństw. To mój sposób działania. Gdy coraz więcej sobie przypominam o swoim DOMU, coraz bardziej staję się świadoma tego, kim jestem. Jak to robię? Konsekwentnie. Jestem świadoma, że aby mogło istnieć życie, musi istnieć także śmierć. Żeby mogło istnieć dobro, musi istnieć zło. Bez śmierci nie wiedzielibyśmy, czym jest życie, a bez zła nie wiedzielibyśmy czym jest dobro. Bez ciemności nie wiedzielibyśmy  światła, ani bez istnienia światła nie rozpoznawalibyśmy ciemności.

Można wyobrażać sobie świat bez zła, tylko dobry. Kolejna iluzja, taka sama jak "zło". Oczywiście żyjemy w świecie, do którego zasad tak mocno jesteśmy przywiązani, że jest dla nas niemal "ostatecznością". Jednak jeśli TAM nie ma zła, to nie ma i dobra, gdy nie ma jednego, to nie ma także i drugiego "przeciwnego bieguna". Nie ma oceny. Jest wyłącznie coś takiego jak wszechogarniająca, bo nawet nie "bezwarunkowa" miłość. W której istnieje biegunowość jako zróżnicowanie we współbrzmieniu.

Przyszedł taki moment, że zrozumiałam... TAM jest, w każdym razie może być TU, we mnie, w nas. Przecież jestem w DOMU. Tam, gdzie jestem - jest mój dom.