piątek, 23 sierpnia 2013

WOLNOŚĆ... hmm...


Czuję wolność mimo ograniczenia w formie, dlatego że forma przestała być jakimkolwiek ograniczeniem.

Błogosławię Pustkę,
Błogosławię Pełnię,
Wielką Tajemnicę
I wszystko,
I wszędzie…

I wszystkich i wszystko kocham. Taki sen piękny śnię sobie świadomie.
Prawdziwa Miłość wkracza w życie poprzez wewnętrzną przestrzeń, nie poprzez myśli. Nie jest też emocją. Jest dużo głębsza niż jakakolwiek emocja. Myśli już nie są najważniejsze w życiu. Już nie wiem, kim jestem, bo nie potrzebne mi są myśli, które by to opisywały i do których mogłabym przylgnąć. Nie interesują mnie definicje na temat, kim jestem. Po prostu JESTEM… po co definiować nieskończoność, która jest esencją?

Definicja siebie samej lub siebie samego stworzona przez myśli jest “pułapką”… elementem gry: wchodzę sobie na taką karuzelę i kręcę się, kręcę w kółko… mogę wymiotować, a potem znów się kręcę. Mogę na niej umrzeć i na niej się urodzić… W bardzo ograniczonej przestrzeni przekonań na swój własny temat i oczywiście na temat innych też. Potem mogę zejść z tej karuzeli i pójść przed siebie… albo w dowolnym kierunku. Polecieć, popłynąć…

Za pomocą swoich osądów pomniejszamy siebie i innych do… konceptów umysłowych. Osądzaniem i ocenianiem ograniczamy siebie i innych. Jesteśmy jak marionetki. Brak osądów otwiera przestrzeń, uwalnia nas. Wolność… hmm… A może jednak zawiesić się na tym, co widzę w innych? A inni to moje lustereczka... Jaką siebie w nich widzę? I czy chcę to zmienić w nich? Jakim prawem? Czy mam jednak coś zmienić w sobie?

Możemy widzieć świat oczami dziecka, które ma dostęp do wiedzy …

Gdy nie myślę, słowa wypływają z przestrzeni… Stan wewnętrznej przestrzeni, wewnętrznej ciszy, “nic”, kiedy świadomość nie jest wypełniona i zatkana formami (myślowymi). Wszystko, co wtedy robię jest działaniem w Połączeniu, w harmonii i Miłości. Obserwuję i jestem. I robię to, co mam do zrobienia. Po prostu. Ta Miłość nie ma żadnej formy. Żyję jakby w dwóch częściach: bez fomy i formy, duchowym i materialnym, jestem jak brama wymiarów dla bez-formy i formy, która się przejawia, brama łącząca te dwa światy. Cały świat jest odbiciem mojego stanu świadomości.

Nie zastanawiam się: Jak mogę zmienić świat? Po co? Jest. Połączyłam się z tym, co nie posiada formy, co jest naszą wewnętrzną przestrzenią świadomości, która jest nieskończona. Nasza wola łączy się wtedy z wolą Całości. Wtedy też pojawią się… myśli, działania… z pustej przestrzeni bez formy i tu się przejawią… Zmiany zachodzą. Zmienność to podstawowa zasada kosmiczna.

Poszerzanie świadomości… na razie zaprowadziło mój umysł do kolejnego odkrycia, które przeczytałam oglądając film pt. "Wielki Kosmiczny Żart": 

"Źródło bawi się w granicach stworzonych przez siebie ograniczeń”. 

Myśli, koncepty, przekonania, emocje oceny, oczekiwania wyznaczają te granice. A przecież Jestem nieskończonym Źródłem bawiącym się swoim snem. Ja JESTEM… MA-JA coś co ma ja. Nie mam nic, jakieś “coś” jakby “nic” MA tylko jakieś “bliżej nieokreślone” JA...

A jednak słowa potrzebne mi, by próbować uchwycić w nie coś, co nieuchwytne. Bym mogła się z Tobą jakąś cząsteczką przejawu całości podzielić. Tak po prostu, bez żadnych oczekiwań…

Nie rozumiejąc innych nie rozumiemy siebie samych… I nie rozumiejąc siebie nie rozumiemy innych.
 Najwięcej potworów zagnieździło się w nas samych. W naszej tak zwanej podświadomości (nieświadomości) ukrytej przed naszą świadomością.

A te nasze piękne historie i opowieści naszych umysłów o naszych doświadczeniach, odkryciach, przemyśleniach i przejawach... cząstek Uniwersalnego Umysłu, to tylko historie.

Każdy z nas bardzo pięknie GRA i opowiada historie. Szanuję i kocham każdą istotę ludzką i wszystkie ISTOTY... takie, jakimi są. I dziękuję im za to. Trala lala... pitu pitu. ;-D

I Tobie też dziękuję, że jesteś jaki lub jaka jesteś i pięknie JESTEŚ i GRASZ swoją rolę. Być może czasem wydaje Ci się, że z jakiegoś powodu GRASZ “lepiej” niż JA.  To tylko iluzja... ha, ha ha... :-D

A potem nagle czuję jakąś trudność. 


Myślałam dziś o tym, jak trudno utrzymać świadomość i dotarło do mnie, że to “moja tożsamość” (zwana także ego) tak się ostatnio poluzowała, że nie wiem, czego się “trzymać”. Ciekawy stan. Niby jestem świadoma swojej “obecności”, ale nie mam pojęcia, kim JESTEM. 

Jestem tyloma czymś, że nie wiem, czym jestem. nie mogę uchwycić siebie samej ;-D Niby rozumiem i jestem świadoma zmienności stanów świadomości, a jednak czasem odnoszę wrażenie, że “utknęłam”, chociaż z drugiej strony wiem, że muszę poczuć jeszcze większe poluzowanie i coś w rodzaju chwilowego chaosu [pozwolić na rozsypanie się?], bo z niego może wyłonić się coś nowego. 

Podążam za tym, co się przejawia, ale nie wiem, co zrobić, kiedy spotykam ludzi i widzę, jak na przykład sami siebie okłamują i idą w zaparte, jak pracuje ich umysł i zakręca ich w różne pułapki… Jak oceniają, jak oczekują od innych wysłuchania, zrozumienia, ale nie są w stanie sami siebie słuchać… jak “atakują” z tego powodu innych dokonując na innych przeniesienia…, jak się męczą walcząc z wiatrakami… i próbują manipulować innymi. A ja nic nie mogę zrobić… Tylko być w taki sposób, jak czuję… hmm… 

Uczę się albo przypominam sobie być po prostu w takich sytuacjach… Momentami jeszcze chciałabym uciec do jaskini, chociaż wiem, że to byłaby ucieczka przed czymś, co mam jeszcze rozpoznać i uwolnić w sobie. A może powinnam na jakiś czas udać się do jaskini? Tak, czuję, że trzeba będzie się nad tym zastanowić. Coś się zmienia, mocno zmienia we mnie i na świecie ;-D

Przyglądam się temu. Ale przyznaję, że z jakichś powodów trudno mi jeszcze to przyjąć bez odczuwania pewnych zaburzeń w moim polu energetycznym. Mam takie momenty, kiedy coś ze mnie wypływa poprzez dźwięk, czasem pieśń albo dziki krzyk i zaczynam się zachowywać dosyć “niekonwencjonalnie”. Wtedy mi słowo heyoka *) przychodzi na myśl.


Owszem, pojawiają się w moim życiu też osoby, które przychodzą i proszą mnie o pomoc. Wtedy robię to, co mam do zrobienia. I wtedy zdarzają się często momenty czegoś jak “katarsis”. Niesamowite, bo mam odczucie, że te osoby pojawiają się z jakimś wzorcem do uwolnienia po to, bym ja także świadomie przyjęła te aspekty siebie w innych (i innych w sobie). Tak po prostu. 

Dużo trudniej jest mi przyjmować ludzi takimi, jacy są z ich agresją i bólem wynikającym z nieświadomości prowadzenia niekończącej się wewnętrznej wojny… ze wszystkim i wszystkimi. A do tego nie odczuwają potrzeby dokonania zmian w sobie. Hmm... Coś jeszcze potrzebuję w sobie samej dostrzec i uwolnić? Chodzi o osoby, które są usatysfakcjonowane jedynie wtedy, gdy inni spełniają ich oczekiwania. Na poziomie świata Magii tak właśnie działamy – mamy oczekiwania (życzenia) i największym pragnieniem jest ich spełnienie… Jednak ciekawe jest, że gdy jedne oczekiwania zostają spełnione, pojawiają się natychmiast następne i kolejne… I w rezultacie nic się nie zmienia. Spełnianie życzeń/oczekiwań może być atrakcyjne, ale na dłuższą metę staje męczące. A niespełnienie życzeń/oczekiwań doprowadza ludzi do frustracji i cierpienia. Ale ileż można tak spełniać i spełniać...w nieskończoność? ;-D Tu nie widzę już alternatywy, co jest “lepsze”: spełnianie czy nie spełnianie czyichś oczekiwań. Ani jedno ani drugie. Jakoś nie czuję już... Jakie jest “wyjście”? Masz jakąś radę? 

Obecnie dla mnie na razie “wyjściem” jest podążanie za tym, co się zadziewa w uważności i byciu “przy sobie w sobie”, ale nadal to dla mnie jeszcze “lekcja”. 

Mogę się zachowywać dziwnie... Informuję was ;-)
Czekam cierpliwie, co następnego się przede mną odkryje… A czuję, że znów znalazłam się w takim “miejscu”, z którego coś za chwilę się wyłoni z tego chaosu… Niech się wyłoni.

*) Heyoka to błazen, święty klaun. Duch Heyoka mówi, wykonuje działania i reaguje w całkiem inny sposób niż wszyscy ludzie wokół niego. Ludzie raczej nie przepadają za takim duchem i nie chcą go spotykać, bo on zazwyczaj pojawia się wtedy, gdy chce coś zabrać innym np. coś z ich wybujałych przekonań na swój własny temat lub spowodować jakiś "twórczy" chaos. 

Przeczytałam gdzieś, że: "Ludzie Lakota nauczyli się szanować heyokę. Wiedzą, że lepiej zostawić heyokę w spokoju i unikać go/jej". Czy to szacunek czy sposób na unikanie? A heyoka niby się wygłupia zadając trudne pytania i mówi niby bełkocząc trudne rzeczy, których inni baliby się wypowiedzieć. Heyoka używają ekstremalnych zachowań. Wywołują śmiech w niepokojących sytuacjach rozpaczy i prowokują strach i chaos, gdy ludzie czują się zbyt ważni albo  zbyt dumni, albo zbyt poważni albo zbyt zadufani... i wierzą, że są silniejsi, lepsi, mądrzejsi niż są. 

Heyoka czasem łamią różne tabu, zasady, przepisy, normy społeczne, lub granice. Paradoksalnie jednak, poprzez naruszenie tych norm i tabu przyczyniają się do określenia na nowo wcześniej przyjętych granic, zasad oraz społecznych zachowań etycznych i moralnych.

W mitologii Lakota Heyoka jest również duchem grzmotów i błyskawic. Mówi się, że wykorzystuje wiatr, którym jak laską bije w bęben gromu. Śmiechem burzy sytuacje emocjonalnych napięć i śmieje się, kiedy jest smutny, a płacze, gdy jest szczęśliwy; zimno sprawia, że ​​się poci, a ciepło sprawia, że ​​zaczyna drżeć. W sztuce jest on przedstawiany jako mający dwa rogi, co znaczy, że jest duchem polowania. Poluje na kłamstwa iluzji. 

Heyoka są uzdrowicielami i mają wiele funkcji,  ale główną jest uzdrawianie i przebudzanie ludzi do głębszego rozumienia znaczenia ukrytej prawdy. Oni także przygotowują ludzi do nadejścia nieuniknionej katastrofy. Te duchy często robią rzeczy "na wspak" zachowując się niekonwencjonalnie: na koniu jeżdżą tyłem do głowy konia, noszą na sobie dziwaczne ubrania albo założone na lewą stronę lub mówią w dziwnym języku "niby od tyłu". Te ich dziwaczne zachowania zapobiegają kostnieniu zasad, norm i struktur społecznych. Mają wnosić społeczną równowagę i harmonię pomiędzy indywidualnymi potrzebami wszystkich członków danej społeczności. 

Ich zadaniem jest przenikać oszustwa naszych ego, iluzję ocen i oczekiwań wobec innych, "drążyć w skałach" i poszerzać świadomość wszystkich członków danej społeczności na ile tylko to możliwe. 

Jurodivyje w Rosji...


cyt.: "Jurodiwy (ros. юродивый, gr. môros, syr. ţđîäčâűé), także saloita – święty, szaleniec Chrystusowy. Jeden ze wzorów świętości dawnej Rosji (obok strastoterpców, starców i pielgrzymów). Staroruski termin pochodzi od słowa уродь, czyli "wybryk". Trochę taki Cudaczek. ;-)


Korzenie tej postawy można odleźć już u proroków Starego Testamentu.

Pan Bóg nakazał:
- Izajaszowi chodzić nago i boso, (por. Iz 20,3)
- Jeremiaszowi sporządzić więzy oraz jarzmo nałożyć na szyję i w ten sposób prorokować (por. Jr 27,2)
- Ozeaszowi przykazał pojąć za żonę nierządnicę, pokochać ją i mieć z nią dzieci (por. Oz 1,2)
- Ezechielowi spakować się w nocy, zrobić dziurę w murze miasta i uciec jak zesłaniec (Ez 12,3-7)

Jezus według Ewangelii tak był zaangażowany w głoszenie swojej nauki, że ludzie myśleli, iż "odszedł od zmysłów". (Mk 3, 20-21)



W różnych kulturach szaleńcy byli pogardzani, ale również uważani za tych, którzy mieli kontakt z innym światem. (...)

żyli w ubóstwie, spali na śmietnikach lub psich posłaniach, poniżali się; obcy, nieznani, nieuchwytni, nieobliczalni, cudzoziemcy (przybywają z "zachodu", "krajów łacińskich", "Niemiec") nie dbali o wygląd, rozczochrani, pojawiali się nago nawet w świątyniach (znak umartwienia, przejrzystości-czystości duszy), z łańcuchem na szyi, wybałuszając oczy, tocząc pianę z ust, wymiotując, często milczeli ("niemota" pośród "Słowian"), lub przeciwnie, krzyczeli (bełkotali, mamrotali, bluźnili, znieważali, zadawali zagadki, powtarzali dokładnie to, co ludzie do nich mówili – echolalia), czynili cuda (przewidywali przyszłość, chodzili po wodzie, uzdrawiali)...

Można powiedzieć, że zamiast uciekać na pustynię lub do celi klasztornej powracali oni z osamotnienia by służyć ludziom poprzez zrywanie masek, wyśmiewanie pozoranctwa, rytualizmów i próżności.

By wstrząsnąć, poprzez demaskowanie iluzorycznej „mądrości ludzkiej”."

Były wśród nich kobiety. Na przykład Ksenia z Petersburga, o której mówili: błogosławiona... 

cyt.: "(cs. Błażennaja Ksienia Pieterburgskaja) – święta Kościoła prawosławnego (Rosyjski Kościół Prawosławny). Śmierć męża mocno wpłynęła na młodą kobietę. Zapomniała jakby o ziemskich rzeczach i dla ludzi wydawała się być pozbawioną rozumu. Ksenia wybrała drogę szaleńca Bożego. Wszystko co miała rozdała biednym, przebrała się w ubranie męża i zaczęła udowadniać ludziom, że zmarł nie on lecz jego żona – Ksenia Grigoriewna. Chodząc po ulicach Petersburga często była wyszydzana i poniżana. Po pewnym czasie mieszkańcy miasta przyzwyczaili się do jej obecności i wyglądu, a nawet zaczęli przynosić jej ciepłe ubranie i pieniądze. Ta jednak przyjmowała tylko najdrobniejsze datki, które natychmiast rozdawała biednym. Nie mając stałego miejsca zamieszkania, sypiała na polu za miastem, gdzie widywano ją jak na kolanach modlącą się lub robiącą pokłony do ziemi na cztery strony świata.
Święta dostąpiła daru przepowiadania przyszłości. Przewidziała m.in. datę śmierci księżnej Elżbiety Pietrownej."

Ot, takie to historyjki o dziwnych świętych ;-D