wtorek, 24 września 2013

POJAWIAM SIĘ I ZNIKAM...




W sobotę 21.września w nocy przeżyłam kolejne "niesamowite" albo raczej "samo-vite" doświadczenie. Siedziałam i medytowałam. Tak wiele sobie przypomniałam, zrozumiałam i połączyłam się  jakby z… – powiedzmy, że... Wszystkim, Co Jest, z "Pustką". Nie było mnie, mojego fizycznego ciała, ale w jakiś sposób istniałam, byłam... 

Gdy uświadomiłam to sobie, "śmiałam się i płakałam" ze szczęścia… w sobie... To było – zabawne – jak oświecenie/przypomnienie, jak kolejny głęboki wgląd, w którym wnikałam w Naturę Wszechrzeczy… Tym razem jeszcze jakby jeszcze bardziej świadomie... I poczułam to wszystko całą sobą, na wszystkich "poziomach moich ciał". Potem znów zanikłam i znalazłam się w "pustce". A jednak w pewnym momencie poczułam łzę radości, jak spływa mi łza po policzku i dopływa do ust. Byłam tym policzkiem i tą łzą. I poczułam jej smak. I przyszło do mnie rozpoznanie, że ta łza i mój policzek, i moje usta to wszystko… iluzja… I wszystko znikło.

Znów zaczęłam się śmiać, chociaż mnie nie było... Czułam się wolna… pusta i połączona... W PUSTCE... byłam niczym, a jednak istniałam nadal, czułam siebie jakimiś jakby innymi, niefizycznymi zmysłami. I znów druga łza pojawiła się i poczułam ją/siebie i poczułam policzek (nie czułam pozostałej części ciała) i ta łza zaczęła spływać po moim policzku. Przyglądałam się... sobie jakby od wewnątrz - łzie na policzku - jako iluzji i poczułam, jak… łza znów zanika. A ja pozostaję... Po prostu łza znikła. I nie dopłynęła już do ust. I usta i policzek, wszystko znikło. Wtedy przypomniało mi się, że mogę wybrać: albo pozwolić, by łzy znikły i to, co odczuwam przestało się przejawiać w tej formie, w tym ciele, w jakim jestem albo mogę w tej formie pozostać. 

Zrozumiałam, że gdybym tak po prostu zanikła tak, jak ta łza, nie mogłabym odczuwać tego szczęścia w ciele na wszystkich jego poziomach i odczuwać w nim wibracji tego, czego doświadczałam w tym momencie łącznie ze śmiechem i z płaczem, 
dotykiem łzy i policzka, 
spływaniem łzy po policzku...
i smakiem łez… 
na poziomie przejawiania siebie w fizycznym ciele.
I przypomniałam sobie, że to jest takie piękne, że chcę "w tym doświadczeniu", w tym "stanie" pozostać. Jeszcze jakiś czas pozostanę… To "piękno" przeżywania tych uczuć i emocji poprzez fizyczno-psychiczno-mentalne ciało przyciągnęło mnie... do tej formy i doświadczania poprzez nią... SIEBIE.



Widziałam też... coś jak Labirynt "Uniwersalnego Umysłu"… Tam nie potrzeba było żadnych kluczy. Tam potrzebna była koncentracja, która umożliwiała coś jak "widzenie poza formami"… i utrzymywanie świadomości w "punkcie centralnym"… który ekspandował w przestrzeni...


Kilka dni wcześniej miałam odczucie, jakbym znalazła się w centrum Labiryntu… jakbym podróżowała po labiryncie, a jednocześnie była w jego centrum – świadoma podróży i bycia w tym “centrum”, świadoma tej dziwnej jednoczesności, “podwójności”…
Przypomniało mi się, ile razy słyszałam w tym życiu te słowa: "Życie jest snem"… hmmm…
1. Spanie… Zasypiamy i śnimy… Potem budzimy się i nic nie pamiętamy.

2. Spanie… Zasypiamy i śnimy… Potem budzimy się i pamiętamy… co nie co, ale nie rozumiemy zbyt wiele…

3. Śnienie… Zasypiamy i śnimy… Potem budzimy się i pamiętamy… i zaczynamy coś rozumieć.

4. Śnienie… Nie zasypiamy, a śnimy… jak OOBE. i "budzimy się" i pamiętamy… i rozumiemy.

5. Granica między snem, śnieniem a jawą zaciera się… A różne światy i "wymiary" zaczynają łączyć się ze sobą…

Życie jest jak sen albo śnienie… i budzenie... Rodzimy się i "budzimy" w nowym świecie, w "nowej" formie…
 albo w "starej"... Zapominamy, ale z czasem i przypominamy sobie coraz więcej… aż potem następuje Przebudzenie/Oświecenie…