sobota, 13 lipca 2013

O OCENIAJĄCYCH MYŚLACH, UŻALANIU SIĘ NAD SOBĄ, OBWINIANIU INNYCH I NIE TYLKO...

Zapiski moje z 26.czerwca 2013

Pamiętam, ile kiedyś we mnie było bólu i żalu do innych… ile rozpaczy i cierpienia… Tak, wtedy często narzekałam i użalałam się nad sobą, i obwiniałam wciąż innych…
 Nie zdawałam sobie sprawy, że to może być "uciążliwe" dla innych. Że działałam nieświadomie według wzorców utrzymujących mnie w “roli” ofiary, a jednocześnie raniłam innych czyli byłam też "katem". Jednak któregoś dnia także z tego zdałam sobie sprawę – zrozumiałam i przestałam się nad sobą użalać (chociaż nie tak od razu). Bo kiedyś wreszcie usłyszałam samą siebie i… nie mogłam już słuchać “takiej” samej siebie działającej, żyjącej i grającej rolę ofiary, która przy okazji nieświadomie raniła innych. Zobaczyłam samą siebie i mnie zatkało z zadziwienia, kim jestem i co robię?! Wtedy nastąpiły najpierw małe, potem większe, a teraz, z perspektywy czasu widzę, że ogromne zmiany…
Oczywiście to był cały długi proces. Rozpoznałam, że zaczął się wtedy (dla mnie) proces “poszerzenia świadomości” 
Teraz jestem zachwycona, jak bardzo możemy się zmieniać. Teraz dopiero czuję zrozumienie i miłość do tych, którzy jeszcze użalają się nad sobą i obwiniają o całe “zło” innych.
 Teraz wiem, że kiedy podejmujemy decyzje o zmianie naszych wzorców zachowań, zaczynają się prawdziwe zmiany, a czasem nawet zaczynają się dziać “cuda”. Potem te “cuda” stają się “normalną rzeczywistością” albo rzeczywistość staje się cudem. Da mnie na tym polega istota transformacji, ewolucji świadomości. 

Jakiś czas temu miałam zaskakujące przypomnienie i wczoraj także powróciło: 







Oto przykład jednego z moich bardzo dziwnych doświadczeń sprzed kilku lat:

To zdarzyło się w Czechach…



Piękne miejsce, ośrodek z dala od wsi, blisko lasu przeznaczony dla różnych działań i warsztatów tzw. Rozwoju Osobistego… dom z ekologicznym ogrodem… I przeżyłam tam coś niesamowitego.

Pierwszy dzień po przyjeździe... Nie wiedziałam, co się dzieje… nagle poczułam, że w moje ciało, na wszystkich jego poziomach wchodzi taka energia, która mnie zaczęła rozsadzać. Przechodziły przeze mnie takie dźwięki i wibracje, jak z jakiejś wielkiej rzeźni, której nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić. Zaczęłam trząść się cała. Moje ciało wibrowało i trzęsło się kilka godzin. Wiedziałam i czułam coś… dziwnego dla mnie, jakby ziemia, na której się znalazłam wyrzucała z siebie tony cierpienia, bólu, które przechodziły przeze mnie. Ale jakby wewnętrznym słyszeniem albo widzeniem usłyszałam lub zobaczyłam, że ta energia, która przechodzi przeze mnie, ma być przeze mnie transformowana. Więc “mantrowałam” intencję uwolnienia tego niesamowitego cierpienia i wybaczenia wszystkiego, co spowodowało to cierpienie, mantrowałam uwolnienie tej ziemi i tych energii, które przeze mnie przepływały. W pewnym momencie nie mogłam pozostać w domu i “wywaliło mnie na zewnątrz”.

Choć była już noc, kilka osób siedziało przy ognisku. Nie było to jednak w tym momencie istotne, czy ktoś jest obok mnie, czy nie. Stanęłam twarzą do ognia i trzęsłam się dalej. W pewnym momencie uklękłam na ziemi i wtuliłam w nią swoją swoją twarz. Poczułam jej zapach. Zaczęłam go wciągać w siebie. Starałam się swoją świadomość utrzymać w swoim sercu i modliłam się o wybaczenie i uwolnienie tego wszystkiego, co odczuwałam, modliłam się o przetworzenie w sobie tych wibracji w Miłość. Zaczęłam wówczas wydawać z siebie bardzo dziwne dźwięki i trwało to także dosyć długo. te dziwne dźwięki bardzo powoli zaczęły zamieniać się w inne dźwięki, a później w coś jakby “pieśń” Miłości. Śpiewałam o miłości do Ziemi, o miłości płynącej z jej serca, jej ciała, o miłości do kamieni, piasków, minerałów, roślin, zwierząt itd… Aż wreszcie zwróciłam się do gwiazd i Matki Galaktyki. I śpiewałam pieśń Drogi Mlecznej, która wypływała ze mnie jak strumień dźwięków łączących moje serce i ciało z sercem i ciałem Ziemi, z Ziemią, z gwiazdami i z całą Galaktyką.

To, co wcześniej czułam w ciele jako energetyczne wstrząsy zaczęło się powoli uspokajać, harmonizować. Nadal czułam rozwibrowanie, ale już całkiem inne. Kiedy zaczęło świtać, zaczęłam czuć w swoim ciele coraz większe ukojenie i spokój.

Potem siedziałam jeszcze długo przy ognisku. Razem ze mną, obok mnie, siedział Dawid. Już po wschodzie Słońca spojrzeliśmy na siebie. Uśmiechnęłam się do niego. I zaczęliśmy bardzo cichą, spokojną rozmowę. Zapytał mnie, czy chcę mu powiedzieć, co to było, co się ze mną działo? Opowiedziałam. Wskazałam też dłonią na budynki, które widzieliśmy w dali, że to jakby stamtąd, z tamtego kierunku płynęła do mnie “najcięższa” wibracja. Zapytałam, czy tam ktoś mieszka? Wtedy Dawid powiedział:

- Nie. Nikt tam nie mieszka. To są opustoszałe budynki. Tam kiedyś było gospodarstwo państwowe. A w tych budynkach były kiedyś rzeźnie.
Położyłam się plackiem na ziemi, twarzą w trawie i tak leżałam jeszcze przez jakiś czas. Aż poczułam, że mogę wstać, pójść do środka domu. Wróciłam tam na swoje miejsce i zasnęłam.

Wówczas jeszcze nie bardzo byłam świadoma tego, co się stało ze mną. Powoli przyjmowałam takie doświadczenia i rozpoznawałam, czym one są i dlaczego  ich doświadczam:


Jestem tu po to, by uzdrawiać i uwolnić siebie... siebie w innych i innych w sobie...

Teraz dzieją się wprost niesamowite rzeczy. Czuję tę intensywność już od jakiegoś czasu.
Czasem przyjmuję w siebie “ogromne dawki tzw. negatywnej energii”, ponieważ jestem świadoma, że wraca do mnie to, co kiedyś, dawno, bardzo dawno temu "stworzyłam". I transformuję to w sobie, harmonizuję i wypełniam Miłością (tą wszechogarniającą ;-D). Czasem jest trudno, ale daję sobie radę. ;-)



Zapiski z 8.lipca 2013

Są tacy, którzy nieświadomie żyją i działają w zakłamaniu. Są tacy, którzy kłamią świadomie, ale mam takie odczucie, że tych jest dużo mniej niż tych nieświadomych. Być może dlatego kiedyś przypomniałam sobie, jak istotna różnica jest pomiędzy wiedzą (“oj, wiemy, wiemy”) a świadomością (działania wtedy są zgodnie z tym, co mówimy, co uznajemy za istotną wiedzę). Jest mnóstwo “uduchowionych ludzi”, którzy mają odpowiednią wiedzę, by mogli zacząć współtworzyć świat harmonii, świat pokojowych rozwiązań, ale jak widać sama wiedza ani deklaracje nie wystarczają… wiele z nas używa często słowa Miłość nie mając pojęcia, co to słowo naprawdę znaczy.

O Miłości pisałam choćby TUTAJ: MIŁOŚĆ, NIENAWIŚĆ I UWIELBIENIE - link.

oraz tutaj:

ŚNIENIE, WSPÓŁTWORZENIE I MIŁOŚĆ-link


Wszyscy mamy różne trudne “lekcje”. Na przykład kiedyś bardzo bliska mi osoba (nadal mam ją w sercu) twierdzi, że Miłość jest iluzją. I rozumiem ją. Ma swoje powody, by tak myśleć i mieć takie przekonanie. Zaś z mojego doświadczenia wynika, że zwykliśmy nazywać miłością na przykład to, co nią nie jest. Np.: seks to seks, pożądanie, to pożądanie, chcenie, by mieć kogoś na wyłączność jest chceniem, by mieć kogoś na wyłączność. Ktoś kocha jedzenie mięsa albo kocha piękną sukienkę… Ktoś kocha dziecko, ale przestaje kochać, gdy dziecko nie spełnia oczekiwań rodzica... Ktoś kocha kogoś, ale zaczyna nienawidzić, gdy ta druga osoba postanawia odejść... To rzeczywiście jest iluzja miłości. Ale czy to znaczy, że Miłości nie ma? Może tak mówi osoba, która jeszcze nigdy nie doświadczyła Miłości? Bo nie może się na takie doświadczenie otworzyć, ponieważ blokuje ją jej "własne" przekonanie o tym, że Miłość jest iluzją.

Chociaż kto wie, może i ja żyję w jakiejś iluzji i w przekonaniu, że zrozumienie, czym jest Miłość zmienia całkowicie nasze życie? Jest podstawą istnienia i poszerzania (zakresu czy stanu) świadomości. Moje życie jednak zmieniło się niewyobrażalnie – nawet nie wyobrażałam sobie tego, że aż tak może się zmienić, ponieważ zrozumiałam, czym jest Miłość.


Istoty pełne miłości, kochają każde stworzenie, nawet te, które nie umieją kochać albo nie chcą. Istoty pełne miłości nie wywyższają się ponad te "inne". Istoty pełne miłości nie czynią tego, co istoty żyjące "bez miłości", ale tylko dlatego, że mają inną świadomość (inny zakres świadomości). 

Tym, co umożliwia istotom ludzkim przejście dalej, jest zrozumienie, że nie możemy dać innym tego, czego nie możemy znaleźć w sobie, a więc i dać sobie samym. Gdy nie możemy czegoś dać sobie, to znaczy, że nie możemy także tym czymś dzielić się z innymi. Możemy dzielić się z innymi tylko tym, co JEST W NAS, tylko tym, kim i jacy jesteśmy. Jeśli w nas jest cierpienie, dzielimy się cierpieniem i zasilamy ten Sen Planety, w którym jest cierpienie, jeśli jest to nienawiść, dzielimy się nienawiścią i wciąż zasilamy Sen, w którym istnieje nienawiść, bez względu na to, czy czynimy to nieświadomie czy świadomie. Jeśli jest to tolerancja, dzielimy się tolerancją, jeśli jest to miłość, dzielimy się miłością. Lecz jeśli jest to tylko nasza projekcja na temat miłości, dzielimy się z innymi własną projekcją na temat miłości.


Pisałam o różnicy między uświadamianiem a protestowaniem… ta różnica polega na tym, że uświadamianie to dzielenie się wiedzą, a protestowanie ma w sobie “negację” zachowań innych. Protestowanie to zakamuflowany atak na sposoby działania innych. Atakujemy wówczas innych powodując wzburzenie i jeszcze większą złość i wzmacniamy u innych "negatywne" emocje. Uświadamianie czyli przypominanie o cierpieniu np. ludzi czy zwierząt, uświadamianie o potrzebie szacunku do zwierząt jako istot czujących itp. itd. działa inaczej i naprawdę działa. A każdy bunt rodzi inny bunt i jak piłeczka pingpongowa w grze raz uderza w jedną, a raz drugą paletkę, tylko że w tym przypadku "paletkami" są ludzie. I takie uderzenia mogą sprawiać ból. Takie są zasady tej  "gry". Może uświadamianie sobie i pomoc przy uświadamianiu (sobie) innym zasad tych "gierek i gier", w jakich uczestniczymy działa powoli, ale na pewno skuteczniej niż jakikolwiek bunt czy oskarżanie innych o to, że postępują "źle". Bo uświadamianie pozwala na rozpoznanie zasad tych "gier i gierek", w których nieświadomie uczestniczymy. Ale to moje rozpoznanie, a kogoś innego może być inne.

Nasuwa mi się teraz pytanie (tak ogólnie): czy warto złościć się na ludzi, którzy nas odrzucają? Z mojego doświadczenia i tego, co czuję i wiem (czyli z wiedzy i świadomości), wynika, że nie warto… Przeżywałam ostatnio także takie doświadczenia z “oczernianiem” mnie włącznie i ze snuciem różnych projekcji na mój temat, które nie miały nic wspólnego z faktami. Rozumiem, jak to działa, jak nasze umysły tworzą różne historie i urojenia po to, by usprawiedliwić swoje przekonania, swoje "negatywne" emocje wobec innych. 

Jednak… rozumiem powody i przyczyny działania takich osób. I wzorce tych działań. I widzę, że jeszcze w większości ci ludzie nie są świadomi tych wzorców, według których działają. Ale ja w sercu nadal czuję do nich miłość... 

Ponieważ pamiętam, kim byłam... I dziękuję za to to... kim byłam, kim jestem i kim będę.


Wiele ostatnio "mówi się" o podwyższaniu wibracji...
Dla mnie nie ma "wyższych" czy "niższych" wibracji, ale są one zróżnicowane. Oczywiście, jeśli są jakieś "nisze" wibracje, to względem jakichś "wyższych" i odwrotnie. Bez wartościowania i oceniania, które są "lepsze", a które "gorsze". Dla mnie nie ma „wyższych” lub „niższych” wibracji, choć potocznie wiele osób tak mówi i pisze. 

Wiem, że są fale o większej albo mniejszej amplitudzie drgań albo większej (gęstszej) lub mniejszej (rzadszej) częstotliwości drgań. Są fale bardziej lub mniej „zagęszczone” wymiarowo. Przestrzenie są wymiarowo zróżnicowane i mogą na danym obszarze występować jednocześnie światy róznowymiarowe. Mówi się potocznie o wyższej lub niższej częstotliwości drgań (wibracji), ale wówczas wyższe częstotliwości drgań są związane z mniejszymi amplitudami i krótszą długością fali względem jakichś wyższych amplitud czy zróżnicowanej długości fali. Eter zwany piątym żywiołem, z tego, co widziałam i zrozumiałam, ma taką "właściwość", że w nim harmonijnie są połączone wszystkie rodzaje częstotliwości (wibracji). Eter łączy w JEDNĄ WIELOWYMIAROWĄ PRZESTRZEŃ wszystkie przestrzenie różno wymiarowe wypełnione różnymi wibracjami. Teraz już nie wybieram "wyższych" czy "niższych" wibracji, do przejawiania siebie. Jestem Połączona. I działam w Połączeniu. Łączę się z Intencją, która przeze mnie się przejawia. Nie wybieram "wyższych" czy "niższych" wibracji, ale łącze je w sobie w harmonii. Mogę to opisać za pomocą innej przypowieści:

Obecnie prowadzącą mnie intencją jest... harmonia. I bardziej odczuwam "ciałem" niż myślę "umysłem". Kiedy nasze serca wypełnia energia... nazwę ją energią piątego żywiołu - eteru, a "z zewnątrz" zbliżają się świetliste bąble albo nici, które mają różne częstotliwości (wibracje), to one stykając się z eterem w sercu i łączą się z energią, którą też czasem nazywam sobie "wszechogarniającą miłością". :-) 

Gdy w ten sposób te inne wibracje łączą się z eterem w sercu, zmienia się ich własna wibracja w punktach styku z energią eteru w sercu. I dotychczas stała częstotliwość danego wzorca staje się zróżnicowana, bo harmonijnie połączoną z wibracją "wszechogarniającej miłości" w moim sercu. Ale "końcówki" tych nici nadal mają te "swoiste" wibracje/częstotliwości. A końcówki takich wielu różnych nici nadal mają zróżnicowane między sobą wibracje/częstotliwości. 

Wtedy umysł pozostaje zazwyczaj "pusty". Obserwuję, rozumiem i czuję miłość. I gdy mam na przykład coś powiedzieć, wówczas po prostu mówię. Wtedy mało myślę poprzez moje "chcenie" lub "niechcenie". Prawie wcale. ;-) I przeze mnie przejawia się to, co ma się przejawić. I robię to, co mam do zrobienia. :-D






3 komentarze:

  1. Dziękuuuuję za twoje wspaniałe doświadczenia i zrozumienia :)))
    Wow... gdybym kiedyś pomyślała, że przyjdzie mi tak postrzegać świat i życie i siebie samą, te zmiany o których piszesz to rewolucja, mimo, iż pozornie dzieje się to wszystko wewnątrz, na subtelnych poziomach...

    Zrozumiałam niedawno, że Moja intencja jest bycie szczęśliwą.. Po prostu, bez mozolenia się wiecznego o prawo do szczęścia, o zaspokajanie potrzeb, bez mozolenia się ze sobą przede wszystkim, podtrzymywania w sobie struktury, ze coś trzeba robić,trudzić się, dwoic i troić, żeby szczęście "osiągnąć " :D. Kiedy uświadomiłam sobie tę intencję, umysł się bardzo zaniepokoił, tym co się dzieje, odezwał się swoim pragmatycznym, poważnym i zaniepokojonym tonem, cytuję ;):" ale czy ty masz prawo, do własnego szczęścia, czy to nie egoizm aby twoją intencją było po prostu bycie szczęśliwą mimo, że wokół jest tyle cierpienia ? Czy nie powinnam aby dzielić ten wspólny los i to cierpienie z innymi?" Kiedy usłyszałam ten głos wybuchłam śmiechem :D, zrozumiałam jego pragmatyczny ton, jakbym usłyszała zdanie wypowiadane od setek, tysięcy lat, jakbym podłączyła się pod jakąś pokoleniową strukturę energetyczną, jakiś wzór, który w takich chwilach "wypowiada" się w umyśle. Z jednej strony szczęście mnie wypełniło kiedy poczułam ten głos serca, że moją intencją jest bycie szczęśliwą- ZAWSZE, a z drugiej ten głos... Zaczęłam się smiać i kręcić głową z niedowierzaniem, poczułam takie rozładowanie, głos, zaniemówił na chwilę, poczuł się nieswojo, ale przyjął to co zaszło z pokorą, bez walki, także bardziej na wesoło, podłączając się do uśmiechniętego i rozbawionego serca.. Zrozumiałam, że dopóki nie zauważymy tego głosu, nie dostrzeżemy, że jest to wzór to podłączamy się do wzoru- zgodnie z którym -nie mamy prawa do szczęścia i tym samym- cierpiąc z innymi podtrzymujemy wzór cierpienia na ziemi. Im więcej ludzi cierpi tym więcej jest cierpienia, cierpienie zadawane innymi jest ZAWSZE cierpieniem zadawanym samym sobie, ale ponieważ ludzkość nie zauważa tej zależności bo żyje w nieświadomości, w iluzji oddzielenia od innych, tak też zadają SOBIE nieustannie to cierpienie. Winnych wiadomo szuka zawsze na zewnątrz, bo nie wie, że działa z pozycji wzoru, podążając za pewnym głosem,dlatgeo, zawsze znajdują się jacyć winni, ciemni, gorsi, źli i to oni tylko powodują nasze cierpienie..dlatego, ze my jesteśmy dobrzy i wspaniali i wiemy jak powinno być, jak uszczęśliwić świat ale świat nie chce słuchać.. A tym czasem zarówno oni jak i my- tak postrzegający- działamy z pozycji, wzoru oddzielenia, zapomnienia, że nie ma żadnych "my i oni"... nie możemy zobaczyć całości obrazka, w którym wszystko to jedno :))) Tak więc czuję, że jedynym realnym sposobem aby wyzwolić ludzkość od cierpienia jest wyzolenie siebie od cierpienia i uwolnienie własnego wkładu w to cierpienie, nowy sposób życia, który staje się żywym przejawem życia wolnego od cierpienia...niezależnie od okoliczności.. Jeżeli ktoś chciałby wyzwalać ludzkość to jest to jedyna droga- lecz z czasem staje sie ona drogą bez pragnień, dlatego znikają wszystkie- nawet te aby inni też mogli być szczęśliwi... Nie ma tam pragnień bo jest tylko wieczna miłość, po co pragnąć czegokolwiek będąc TYM :)) Poza tym wyzwalanie siebie od cierpienia to jest w istocie wyzwalanie innych, bo nie jesteśmy juz cegiełką w murze cierpienia, w murze oddzielenia, który można budować kolejnymi cegiełkami lub rozbierać powoli z małych cegiełek, rozwiewać iluzję... Intencja wyzwolenia innych istot od cierpienia to wyzwalanie poprzez siebie ponieważ tylko poprzez siebie możemy cokolwiek zdziałać, zrobić w tej czasoprzestrzeni, w tym TU i TERAZ... To jest niesamowite :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziekuję, że mogę być szczęśliwa- ZAWSZE :)) Mogę byc szczęśliwa, także tylko poprzez siebie, żaden okolicznik zewnętrzny mi na to nie pozwoli, jeżeli w srodku będę podłączona do wzoru- nie możesz być do konca szczęśliwa, bo inni wciąż cierpią, nie godzi się ;)

    Wiem, że to jest taki moment, który inni mogą odebrać jako brak empatii i skrajny egoizm, ale tylko dlatego, ze w nich są inne matryce, zapisy, które mówią: że tak nie powinno się, bo nie godzi się na bycie szczęśliwymi, kiedy wokół tyle cierpienia i zła na tym łez padole. I dlatego to się dalej kręci.. Zawsze będzie sie kręcić dopóki nie nastąpi zmiana sposobu myślenia/działania/widzenia.

    Uświadomiłam sobie, że tych wzorów jest nieskończenie wiele, niektóre są mocno rozbudowane i głeboko zakorzenione, inne to takie luźne wzorki, fraktalki, pod które czasami się podłączamy. Wyjście jest paradoksalnie trudne i proste jednocześnie.. proste bo wystarczy po prostu zdecydować o rozkodowaniu lub przekodowaniu, trudne bo jest to trochę jak rozplątywanie skłębionych nici... Kiedyś zobaczyłam własny umysł jako wielki układ scalony, płyta głowna na której jest niesamowity bałagan. Wszystkie kable poplątane i powpinane w niewłaściwe miejsca. Kiedy to zobaczyłam to poczułam, że nie wiadomo w ogóle od czego zacząć, za co tu się zabrać... więc ostatecznie zdecydowałam, że zostawiam to zupełnie na tę chwilę i poszybowałam "dalej".. To była piękna podróż ale coś mi mówiło, że tam trzeba będzie wrócić i trochę to ogarnąć :)) To było kilka lat temu, teraz czuję, że jestem w tym układzie scalonym ale tym razem powróciłam ze świadomością. Czasami ona mi sie wymyka ale jednak przez większość czasu jestem na płycie głównej, w samym centrum systemu i mam możliwość na bieżąco poprzez świadomosć dokonywać "porządków", zmieniać zapisy i czasami też kodowac nowe. Każdy zapis można rozkodować, rozpuścić jego twardą strukturę, która prawdopodobnie jest gdzieś ulokowana w przestrzeni naszego ciała fizycznego, jak zbitek fraktali skłebiony i "dający o sobie znać" w postaci cięższych, mocniejszych doznań w ciele...A więc każdy wzór mozna rozkodować tylko trzeba mieć świadomość ze są te wzory- pomaga sama świadomość, że wszystko co dzieje się z ciałem ma scisły związek z umysłem i wzorem w nim aktualnie przetwarzanym..
    Teraz czuje, że jestem takim stanie nie-pracy nad sobą. Z serca nuci sie piosenka- bądź szczęśliwa, bądź szczęsliwa- zawsze, bądź szczęśliwa bo jesteś, bądź tym kim jesteś... bądź bo świeci słońce, bądź kiedy pada deszcz... twoim domem jest wieczna miłość... :))) i tak dalej i tak dalej :))))

    Przytulam bardzo mocno, pozdrawiam słonecznie z krainy wiecznej szczęśliwości :*

    OdpowiedzUsuń
  3. witaj Kochana. Dziękuję za Twoje wpisy i to wszystko, czym się dzielisz...
    dziękuję...
    Dziękuję za przytulenie i pozdrowienia z "krainy wiecznej szczęśliwości". ;-)

    OdpowiedzUsuń